Iwona Mejza - Tajemnice Malinowego Wzgórza(2024) | Powieść |
Małgorzata Brzozowska uważała, że nigdy się nie myli i nigdy nie przyznawała się do pomyłek. Chociaż popełniała ich trochę - by nie tracić cennego czasu, zawsze decydowała się bardzo szybko.
Może nie do końca wpisywała się w definicję pracoholika, ale praca była ważniejsza od reszty życia i cały czas wszystko podporządkowywała swoim zobowiązaniom. Uważała, że dobrze mieć pracę, a obecna miała tę zaletę, że płacono sporo i w terminie.
Ale i wymagano - by były wyniki i nie pozwalając nawet na chwilę przerwy. Odebranie przez Gosię prywatnego telefonu, poskutkowało złożeniem jej przez szefa propozycji nie do odrzucenia:
"‒ Piętnaście minut na spakowanie rzeczy, papiery odbierzesz jutro. Nie chcę cię więcej widzieć! Żegnam!" ...
A sprawa była naprawdę ważna - dzwonił prawnik, bo chciał się upewnić, że zna ona treść listu jaki wysłał do jej babci i rodziców i że będzie na pogrzebie, wraz z mężem.
List ten był wielkim zaskoczeniem dla całej rodziny - Kancelaria Prawna informowała w nim o śmierci ich krewnego, 98-letniego Ferdynanda Omelnickiego, zmarłego w Peru 6 miesięcy temu oraz o terminach ostatniego pożegnanie zmarłego na cmentarzu parafialnym w Miasteczku i odczytania jego ostatniej woli. Przy czym brak obecności krewnych, tzn. Gosi, jej babci, mamy i taty oraz małżonka, na ceremonii pożegnania, miał świadczyć o braku zainteresowania spadkiem.
Szkopuł tkwił w tym, że Gosia parę miesięcy temu rozstała się z mężem ...
"Wiedli dobre, wspólne życie, tylko na początku popełnili błąd i nie uzgodnili, jak ono ma wyglądać."
Dla Gosi było normalne, że jest pochłonięta pracą, dla jej męża - nie, on pisał się na inny model życia razem.
I w pewnym momencie powiedział parę słów za dużo - co zakończyło się tym, że żona wystawiła mu walizki za drzwi, wykasowała jego numeru ze swego telefonu i zmieniła zamki w drzwiach. Chciała też się rozwieść, ale, oczywiście, zabrakło czasu ...
A teraz miała razem z człowiekiem, którego nie chciała widzieć i znać, stawić się na pogrzebie nie znanego jej dziadka wujecznego?! No, nie! ...
Fakt, zmarły był w gruncie rzeczy osobą obcą nawet dla rodzonej siostry, babci Gosi - a jednak najwyraźniej znał całkiem nieźle ich aktualną sytuację.
I mieli dostać w spuściźnie posiadłość Malinowy Dwór, pod warunkiem, że cała rodzina spędzi w niej rok, nie tylko mieszkając, ale i dbając o nią na bieżąco.
Dlaczego? Tylko dlatego, że byli jedynymi krewnymi? Czemu w takim razie nie szukał z nimi wcześniej kontaktu, nie dał znaku życia, że żyje?!
Dlaczego zmarł na obczyźnie, choć w Polsce bywał?
Jakich sekretów strzegą mury posiadłości? ...
Praktycznie w każdym rozdziale pojawiają się pytania, wątpliwości i tajemnice - a moim zdaniem zakończenie książki nie wszystko wyjaśnia i jak w żadnej innej prosi się tu ciąg dalszy.
Ale, może właśnie dzięki tym pojawiającym się jak grzyby po deszczu sekretom i pytaniom, ta książka bardzo wciąga.
Do tego ma niebanalną fabułę, trochę jak z bajki - bo jak często w życiu dziedziczy się taki spadek?
Jest tu też sporo dobrze scharakteryzowanych osób, nawet zwierzęta są osobowościami i mają swoją rolę do odegrania.
No i nie brakuje humoru.
Jest dyskretne zwrócenie uwagi, że przyznanie się do pomyłki to nie słabość i grzech, że trzeba, będąc razem uzgadniać swoje plany na życie, a brak wzajemnego zrozumienia to nic dobrego.
Czytając, nie raz ciężko było oderwać się od lektury i naprawdę dobrze spędziłam czas - żeby tylko jeszcze pojawił się ciąg dalszy! ...
Książkę otrzymałam z Wydawnictwo Dragon.